Tzw. „trędowaci”

Każda epoka miała swoich „trędowatych”. Dzięki literaturze i innym dziedzinom sztuki w naszej wyobraźni utrwalił się obraz ludzi, którzy za pomocą specjalnych kołatek wysyłali w świat alarmujący sygnał: „jesteśmy nieczyści – nie zbliżać się”.

Przez wieki zmieniali się ludzie stawiani na marginesie społeczeństwa. Historia dostarcza wielu przykładów. Bardzo różnie przebiegały linie podziału na „zdrowych” i „chorych”.

Paradoksalnie: wraz z kulturowym rozwojem ludzkości nie postępuje rozwój duchowy. Czasami wrogiem staje się po prostu sąsiad. Zaczynając pracę jako kapłan, odwiedziłem raz człowieka umierającego.

Po przyjęciu sakramentów chciał się ze mną podzielić radością. Myślałem, że chodzi o pojednanie z Bogiem. On jednak opowiedział mi ciekawą historię.

Zanim poprosił księdza o spowiedź, najpierw pojednał się ze swoim bratem. Jak się później okazało, nie rozmawiał z nim przez kilkadziesiąt lat. Być może ta historia jest podobna do setek innych, ale ten człowiek powiedział jeszcze coś szczególnego. – Wie ksiądz – wspominał – nie rozmawialiśmy ze sobą tyle lat, a ja dziś nawet nie pamiętam, o co nam poszło. Nie mógł sobie przypomnieć, jaki był powód kłótni. Przez te lata ważne było jedynie to, że niechęć i nienawiść w przedziwny sposób „nadawały sens” ich życiu.

Liturgia Słowa z dzisiejszej niedzieli powinna skłonić wszystkich chrześcijan do rachunku sumienia.

W historii pojawiały się różne teorie i ideologie, które pomagały ludziom szukać wrogów i dzielić ich na „naszych” i „obcych”. Tworzenie współczesnych podziałów i wytykanie palcami tzw. „trędowatych” bywa wynikiem zwykłego egoizmu.

Chrystus pokazał najważniejszą prawdę o człowieku.

Kochając drugiego człowieka, dajemy wyraz miłości do samego Boga.