Leonardo podniósł pędzel do góry,
spojrzał w niebo gdzie jasne chmury
objęły słońce co ledwie wzeszło…
– Panie, pozwól Twój majestat
wyrzeźbić pędzlem jak dłutem,
wyśpiewać jak anioł złotą nutą.
Pozwól, żebym nie zamazał
okruszyny chleba na Twoim ołtarzu
i aby Twoja kropla krwi, kropla wina
Spragnionymi oczyma ludzkość nasyciła.
Wybacz mi Panie, jeśli na tej ścianie
wzrok choćby jednego ucznia
nie patrzy z taką miłością dojrzałą
jaką Ty w ich oczach widziałeś.
Czy tutaj miłość Twoja
jest tak samo gorąca
jak palestyńskie słońce ?
I czy zdrada tak samo boli.
Czy takim cierniem Twe serce przenika
Jak wtenczas w wieczerniku ?
Mistrz przerwał pracę na chwilę,
przed ścianą jak przed bramą niebios się pochylił.
Pędzel odłożył do kubła czystego
spojrzał na Nauczyciela i uczniów Jego.
Spojrzał i nie mógł uwierzyć,
że to jest ostatnia wieczerza.